piątek, 12 października 2018

Droga z przesiadkami (12.10.2018)

Dzisiejszy dzień musieliśmy niestety zacząć bardzo wcześnie, czekała nas długa droga. Na pocieszenie dostaliśmy wschód słońca z hotelowego okna.


Najpierw 3-godzinna podróż powrotna do Seulu autobusem. Nasz pojazd był w połowie wypełniony koreańskimi żołnierzami, więc mogliśmy czuć się bezpiecznie. ;) Podejrzewam, że panowie przemieszczali się pomiędzy poszczególnymi odcinkami strefy zdemilitaryzowanej oddzielającej północ od południa. Sokcho, z którego właśnie wyjeżdżamy, aż do końca wojny koreańskiej znajdowało się w Koreańskiej Republice Ludowo-Demokratycznej i z tego co czytaliśmy stosunkowo łatwo stąd dojechać na wschodnie rubieże DMZ.


Następnie ponad 45 minutowa przejażdżka metrem (na szczęście bez przesiadek).


I wreszcie docieramy na lotnisko Gimpo, skąd odlatuje nasz samolot na wyspę Jeju.


Tuż przed wyjazdem dowiedzieliśmy się, że trasa Seoul - Jeju jest najpopularniejszą trasą lotniczą na świecie pod względem ilości pasażerów. I cóż, trudno w te zapewnienia wątpić patrząc na tablicę odlotów! Dokładnie w tym samym czasie co nasz odlatywał też drugi samolot na tą największą koreańską wyspę (co do minuty), a mimo to wszystkie miejsca w naszym samolocie były zajęte.


Co miłe koreańskie lotniska dla lotów krajowych funkcjonują tak jak europejskie przed 11 września. Nie dość, że nikt nawet nie spojrzał na jedzenie Q (a w związku z fenyloketonurią mieliśmy go naprawdę dużo w bagażu podręcznym na wypadek, gdyby bagaż rejestrowany nie doleciał), nikt nie sprawdzał kosmetyków, to nawet pozwolono nam wnieść wodę w butelkach! Ech chciałabym aby takie zwyczaje wróciły i u nas :(


Jeszcze tylko odebrać samochód z wypożyczalni i możemy ruszać w godzinną trasę na wschód wyspy do naszego hotelu.



Z informacji praktycznych - koreańskie wypożyczalnie samochodów, bezwzględnie wymagają okazania międzynarodowego prawa jazdy. Można taką książeczkę wyrobić w polskim urzędzie dzielnicy/miejskim za niewielką opłatą na podstawie krajowego prawa jazdy, ale trzeba się za to zabrać najlepiej tydzień przed wyjazdem (a nie tak jak my dwa dni wcześniej!). Co ciekawe dużo koreańskich samochodów ma po bokach przyczepione małe gąbki. Jeszcze nie odkryliśmy ich zastosowania, ale podejrzewamy że ma to coś wspólnego z rysowaniem lakieru i tutejszą kulturą jazdy i/lub otwieraniem drzwi ;).


Nareszcie sporo po zapadnięciu zmroku dotarliśmy do naszego hotelu. Niestety zapomnieliśmy z samolotu prowiantu (sic!), więc szybko nabyliśmy ulubione nasze danie kolacyjne czyli Gimbap (wygląda jak sushi, ale ryż jest bez octu i jako wkładka króluje mięso z warzywami) i Samgap Kimbab (czyli trójkątna wersja gimbapu widoczna na zdjęciu;od japońskiego onigiri odróżnia je nadzienie).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz