wtorek, 9 października 2018

Urodzinowy hanbok (09.10.2018)

Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Dziś Q skończył roczek!!!

Nie zwlekając ruszamy na poszukiwanie śniadania. Już krótki spacer po ulicy handlowej przekonuje, że w Korei trzeba mieć:
a) witrynę sklepu na wypasie

b) oryginalną nazwę sklepu ;)



Pierwszy punkt dzisiejszego programu jest nakierowany na zainteresowania dzieci, w szczególności N. Idziemy przymierzyć hanbok - tradycyjny koreański strój! Jak się okazuje w dużym centrum informacji turystycznej w dzielnicy Myeong Dong można przymierzyć hanbok za darmo (sklepy niedaleko pałaców co prawda pozwalają go nosić przez dwie godziny, ale słono sobie za tę przyjemność liczą).


Co ciekawe, równie szczęśliwy co N jest Q i mocno protestuje kiedy w końcu musi oddać swój hanbok ze smokiem. :)









Myśleliśmy, że to zakończy temat hanbok, ale zaraz po zdjęciu sukienki N powiedziała, że chce taką nosić też w pałacach a najlepiej zabrać do Warszawy. Tyle z naszego sprytnego planu oszczędzania :/


Powoli dochodzę do wniosku, że kiedy podróżujemy z punktu A do punktu B, to dobrą połowę, albo i większość czasu spędzamy w podziemnych tunelach łączących przesiadkowe stacje metra. Te korytarze nie dość że ciągną się kilometrami, to jeszcze są wielopoziomowe.


Jednak to dzięki tym kilometrowym wojażom odkryliśmy prawdę, którą sprzedamy National Geographic albo BBC i niech kręcą o tym filmy przyrodnicze. Otóż Korea to doskonałe tereny łowieckie dla drapieżnika potocznie znanego jako białe dziecko do lat dwóch (chociaż 5 latki też mają używanie). Wystarczy, że staniemy na światłach dla pieszych a zaraz jakiś Koreanka lub Koreańczyk zaczyna zagadywać i zabawiać Q! A stacje metra, kiedy trzeba chwilę poczekać na pociąg - och, tu dopiero młody uśmiechożerca może porządnie zapolować! N się trochę wstydzi, ale nie narzeka na komentarze „so cute!” i klepanie po głowie.



Wszelkie granice wykorzystywania swoich ofiar zostały przekroczone wczoraj kiedy to Q przekonał uśmiechem i biciem brawo starszego Koreańczyka, aby ten puszczał mu bajki o Pororo (miejscowy pingwin maskotka) przez całą drogę w metrze!


Nie musimy chyba dodawać, że Q jest absolutnie zachwycony!



Dziś zrobiliśmy trzecie podejście do pałacu Changdeokgung. Pałac był dziś otwarty. Byliśmy na pół godziny przed wycieczką po angielsku do tamtejszych ogrodów. I co? Wszystkie bilety zostały już na dziś wykupione! No nic - spróbujemy jak wrócimy do Seulu pod koniec wyjazdu!



Nie kijem go to pałką. W zamian wybraliśmy się do pałacu Deoksugung! Z małym przystankiem na obiad ;)




Knajpę wybieraliśmy kierując się trzema kryteriami a) ma być koreańskie b) ma być blisko pałacu c) ma być miejsce na wózek. I nie powiem, było smacznie. Tradycyjnie woda była za darmo, a pałeczki i chusteczki były schowane w szufladzie stołu. Tylko o dziwo prawie wszystkie serwowane w restauracji dania miały w sobie ośmiornicę. Wychodząc zobaczyliśmy przy wejściu olbrzymie akwaria i jeszcze większy szyld… Cóż, chyba nie byliśmy zbyt przytomni. :D



Zdążyliśmy na ceremonialną zmianę warty przed główną bramą pałacu!






Deoksugung początkowo nie był pałacem cesarskim, ale zyskał to chlubne miano podczas jednej z pierwszych okupacji japońskich (ci Japończycy to krwiożerczy naród!), kiedy to schronił się tu cesarz. Od tego czasu kompleks pałacowy Deoksugung kilkakrotnie zmieniał nazwy i czasami nawet bywał głównym pałacem Korei (w zależności chyba od pałętających się po kraju band japońskich żołnierzy).













Jest to też jedyny pałac, który łączy w sobie zarówno wschodnie jak i zachodnie wpływy architektoniczne.




Wieczorem czas na spacer po Cheong-gye-cheon - zielonym parczku nad strumykiem ciągnącym się przez samo centrum Seulu. W pierwszym momencie myślisz - jak miło, że przy ostrej urbanizacji pomyślano żeby zostawić taką zieloną przestrzeń. Prawda jest jednak taka, że jeszcze stosunkowo niedawno biegła tędy podwyższona autostrada i dopiero po jej zburzeniu strumyk ponownie został wyeksponowany dla mieszkańców miasta.







Jeszcze tylko wizyta na targu Gwangjang w celu zapoznania się z miejscową sceną kulinarną…










… i wypatrzenie pomysłów na prezenty z podróży. ;)



I nareszcie powrót do hotelu, żeby uczcić urodziny Q tradycyjnymi koreańskimi ciastkami. Niestety żadnych sensownych słodyczy dla samego Q nie znaleźliśmy - co jak co, ale kuchnia Koreańska jest bardzo nieprzyjazna weganom, że już nie wspomnę o chorych na PKU.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz