Dziś wyruszyliśmy w podróż na wschodniego-północne wybrzeże do miejscowości Sokcho. Trzeba przyznać, że poruszanie się z wózkiem i bagażem dla czterech osób (w tym dużą ilością jedzenia dla Q ze względu na PKU) to nie przelewki.
Na szczęście autobus trafił nam się bardzo porządny. Z ogromną ilością miejsca na nogi. Niestety było dość ciepło i pewnie właśnie przez to Q dał trochę do pieca - nie zostanie zapamiętany jako „super grzeczne dziecko”. ;)
Przejazd trwa tylko 2,5 godziny ale i tak w połowie kierowca zrobił krótką przerwę podczas której mogliśmy skorzystać z rodzinnej toalety…
I popatrzeć na widoki.
Na miejscu okazało się, że dostaliśmy bardzo duży pokój-apartament na 15 piętrze z widokiem na morze! :)
Samo Sokcho trzeba przyznać nie zachwyca. Lonely Planet porównywało to miejsce do wioski rybackiej, ale zdecydowanie się pomylili. To Jastarnia albo Jastrzębia Góra po sezonie (w sensie taka 10-krotnie większa Jastarnia)! Zresztą sami spójrzcie na zdjęcia.
Teraz w martwym sezonie większość miejsc świeci pustkami, ale patrząc na ilość stolików w restauracjach i wielkość hoteli, aż strach pomyśleć co się tutaj dzieje w lato…
Jak widać w niektórych miejscach wciąż można poczuć ducha ostatniej olimpiady. ;)
Po dość długich poszukiwaniach udało nam się znaleźć knajpę, gdzie nie dość że mieli zdjęcia potraw to nawet mieli menu po angielsku! Wieść o tym cudownym miejscu musiała rozejść się lotem błyskawicy bo weszliśmy do knajpy jako jedyni klienci, a w ciągu 10 minut lokal był pełen białych turystów. :) Co ciekawe doszło też kilku lokalsów, w tym Koreańczyk który w pewnym momencie uznał, że lepiej rozumie potrzeby zabawowe Q i bez pytania przesunął wózek z dzieckiem do swojego stolika (true story bro!). Cóż, dzięki temu udało nam się w spokoju zjeść bibimbap z kawiorem, gulasz z miękkim tofu (ma konsystencję budyniu i jest podawane w bardzo ostrej zupie) i udon.
Chciałabym w tym miejscu przeprosić - otóż wprowadziliśmy Was w błąd. W Korei jednak da się płacić kartą, tak długo jak nie chcesz kupować biletów komunikacji miejskiej - bo bilety to jednak tylko za gotówkę (nawet jeżeli w tym samym sklepie za wszystko inne zapłacisz kartą).Co prawda płacenie kartą kredytową jest dość nietypowe bo sklepikarz za każdym razem zabiera Ci z uśmiechem kartę, pyka coś sobie na specjalnym urządzeniu i oddaje Ci już po zapłacie (dość często karta znika Ci wtedy z oczu). A jeżeli kwota jest większa to czasami każą Ci się podpisać na specjalnym ekranie. Żadnego PINu, żadnych płatności zbliżeniowych.
Niezły pokoik i piękny widok. A miasteczko kojarzy mi się z Rimini w sezonie "zimowym"
OdpowiedzUsuń