wtorek, 13 września 2016

Lot do LA (11.09.2016)

Przygotowania do tej podróży zaczęliśmy jakieś 3 miesiące wcześniej. Skorzystaliśmy z promocji British Airways i kupiliśmy bilety do Los Angeles z jedną przesiadką w Londynie. Plan zakłada 3-tygodniową podróż samochodem po zachodnim wybrzeżu, uzupełnioną o wizytę w Yellowstone. Samochód wypożyczyliśmy w Avis w ramach pakietu z biletami lotniczymi. Pierwszy raz korzystaliśmy z takiej kombinacji ale ku naszemu zaskoczeniu w momencie kupowania biletów była to najbardziej opłacalna oferta cenowa (przebijała nawet tanich pośredników, nie wspominając już o wypożyczeniu samochodu prosto z Avis). Dodatkowo British Airways pozwala przy wykupieniu jakiegokolwiek pakietu (bilety+samochód, bilety+hotel, lub palety wszystkich trzech usług) rozłożyć płatność całości na raty. Działa to w ten sposób, że na początku jest minimalna wpłata, a potem w dowolnym momencie możemy dopłacić resztę. Całość musi być zapłacona na około miesiąc przed wylotem, a brak wpłaty powoduje anulowanie rezerwacji. Biorąc pod uwagę że kupując bilety nie mieliśmy jeszcze wizy było to dobre zabezpieczenie.☺

W podróż wyruszamy 11 września (taaak to tłumaczy niższą cenę biletów). Standard podróży jak zwykle w British bardzo przyzwoity (dają małą porcję jedzenia podczas lotu do Londynu!), a samolot na lot międzykontynentalny największy jakim do tej pory lecieliśmy (dwupoziomowy Airbus).


Przy immigration office kolejka na co najmniej 2 godziny stania (a właściwie dwie kolejki: jedna do samodzielnego sprawdzania paszportów, a druga na spotkanie z urzędnikiem imigracyjnym). Tu po raz pierwszy przekonujemy się, że podróż z małym dzieckiem lub przedszkolakiem do USA bardzo potrafi pomóc w takich sytuacjach. Po samodzielnym sprawdzeniu paszportów zostajemy poproszeni o przejście do bocznej kolejki gdzie stoi tylko 5 osób. W pierwszym momencie mamy pietra, bo ubrani w mundury urzędnicy na tych stanowiskach wyglądają bardzo groźnie (może inni też groźnie wyglądają, ale ich nie widać zza tego tłumu ludzi), a my właśnie przyznaliśmy się w formularzu że wwozimy do USA jedzenie (tylko suszone owoce i orzechy ale wiadomo co może im się nie spodobać?). Strach okazuje się bezpodstawny bo po krótkiej  rozmowie zostajemy wysłani do odbioru bagażu. Szepcze do P czy jest pewien że nie powinniśmy stać w długiej kolejce. Konspiracyjnym szeptem odpowiada żebyśmy się pospieszyli nim Amerykanie zdadzą sobie sprawę z pomyłki.

Potem wychodząc z lotniska znowu zostajemy skierowani do punktu kontroli, gdzie prawie nie ma ludzi. Początkowo jestem pod wrażeniem sprawnej organizacji portu lotniczego (sprawdzanie gdzie są mniejsze kolejki i kierowanie tam pasażerów), ale szybko zmieniam zdanie gdy nie posiadająca dziecka para przed nami zostaje zawrócona do dłuższej kolejki. Chyba jeszcze w żadnym kraju nie dostaliśmy aż takiej taryfy ulgowej za sam fakt posiadania potomstwa.

Jeszcze tylko odbiór samochodu i możemy wreszcie udać się na zasłużony odpoczynek do hotelu. Zamiast obiecanego Forda Escape dostajemy jeszcze większego Chevrolet Equinox. Cóż, nasz bojowy rumak mały nie jest. Dzięki darmowej nawigacji offline na androida Here WeGo docieramy do naszego pierwszego prawdziwego amerykanskiego motelu (zdjęcie oczywiście z następnego poranka). Mam nadzieję że zabójca z siekierą nie czai się tuż za rogiem. 😉

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz