wtorek, 27 września 2016

San Francisco moja miłość (26.09.2016)

Zaraz po przebudzeniu N biegnie do okna. Z lekkim rozczarowaniem stwierdza że miasto było ładniejsze w nocy, ale szybko prostuje, że i tak jej się tu podoba i chce tu zostać. 

Zaczynamy od śniadania w słynnej knajpce przy Union Square - Sear's Famous Fine Foods. Klimat sympatyczny, ale ceny już nie tak bardzo (szczególnie przy aktualnym kursie dolara).


Gdyby ktoś miał wątpliwości, to jest podobno porcja dla jednej osoby...


Po raz kolejny możemy się przekonać, jak sympatyczni w życiu codziennym są Amerykanie. W tej knajpie na koniec posiłku otrzymuje się żeton do jackpot, gdzie można wygrać zniżki na kolejny posiłek. Starszy Pan z Colorado podchodzi do nas jak tylko siadamy i oddaje N swój żeton tłumacząc, iż oni z żoną dziś wyjeżdżają z SF. To nie to, że w Europie nie spotkasz równie sympatycznych i bezinteresownych ludzi - po prostu w USA natrafiamy na nich zdecydowanie częściej. I w przeciwieństwie do Azji nie można tego tłumaczyć poprzez zainteresowanie naszą odmiennością etniczną.


Za to im dłużej jeździmy po świecie, tym bardziej nie mogę zrozumieć dlaczego nie promuje się Polski jako mekki dobrego jedzenia, tak jak na przykład robią to Włosi, Hindusi, Tajowie czy Japończycy. Bądźmy szczerzy, nie mamy aż tak spektakularnych cudów natury jak Wielki Kanion, a nasze zabytki kultury mimo że piękne nie mają szans z takim Rzymem czy Paryżem. Za to nasze jedzenie odsadza resztę Europy i sporą część świata na trzy długości! I nie mam tu na myśli kapusty kiszonej czy pierogów, ale nasze zwykłe codzienne jedzenie. Pokażcie mi drugi kraj z tak łatwo dostępnym dobrym chlebem i bułkami, wędlinami, twarogami czy taką różnorodnością domowych ciast. Nieprzesłodzonymi dżemami i sokami, miodem i bogatą tradycją alkoholi i nalewek. O naszych kluskach (leniwe!) i kaszach nie wspominając. To przykre, że pochodzący z mocno spolonizowanego miasta Warsaw w stanie Nowy Jork Amerykanin był w stanie wymienić tylko żubrówkę, pierogi i wędlinę z puszki (ble!). Dobra, cześć mojej frustracji wynika z tego, że amerykańskie jedzenie jest koszmarnie tłuste i przesłodzone (większość deserów jest równie słodkich jak tureckie, nawet Coca-Cola jest tu chyba mocniej słodzona niż w Polsce). Nie jest niesmaczne, ale po jakimś czasie naprawdę marzysz o odmianie od standardowego typu fast foodów.

Kręcimy się jeszcze trochę po sklepach przy Union Square.








Zapewnienie wierności od korporacji brr...

Po południu swoje kroki kierujemy na nabrzeże numer 33, skąd odpływa statek na Alcatraz.







To dawne więzienie o najwyższm rygorze jest obecnie dostępne dla zwiedzających (jego współczesny - i aktywny - odpowiednik znajduje się w stanie Colorado). Już po zamknięciu miała tu miejsce mini rewolta Indian walczących o niepodległość.


Trochę nie wiemy co myśleć o tym miejscu. Tak, więźniowie nie mieli grama prywatności i całość była dość efektywnie zorganizowana.








Ale z drugiej strony tutejsi osadzeni mieli sensowne jedzenie, maszynę do lodów i bibliotekę (podobno ci umiejący czytali między 75 a 100 książek rocznie - cóż spokojnie wypełniliby wyzwanie 52 książek w goodreads). Większość współczesnych "zwykłych" więzień świata wygląda o niebo gorzej.





Ciekawie prezentuje się zestawienie najbardziej znanych więźniów Alcatraz. W tej honorowej grupie jest tylko jeden morderca i dwóch skazanych za malwersacje podatkowe  (w tym Al Capone) - hmmm...

N najbardziej podobają się cele. Daje się nawet zamknąć w "ciemnicy". Najpierw zaproponowałam że wejdę tak sama ale N zaczęła płakać i nie chciała puścić mojej ręki. Jakieś pięć minut później stwierdziła że chce żebyśmy wszyscy tam weszli, tylko że ona ma być na rączkach. Strażnik przed wejściem spojrzał na nas niepewnie i zapytał czy jesteśmy pewni. Przyznałam, że nie ale dziecko chce. Wbrew moim obawom N się bardzo spodobało i  wychodząc piszczała z radości. Zaskoczony strażnik zdołał tylko wykrztusić "oh... it went well."

Poprosiłam N żeby podzieliła się ze mną misiem haribo. Nie dajcie się zwieść pozorom na mojej ręce jest kawalek żelki!

San Francisco i Golden Gate - widok z Alcatraz.



Po powrocie na stały ląd idziemy na spacer do odpowiednika Santa Monica w San Francisco, czyli Pier 39.





Potem na Fisherman's Wharf.



Alcatraz widziane z nabrzeża San Francisco. 

A następnie bardzo wyczerpujący spacer w stronę Lombard Street a potem Chinatown (nie chodzi o odległość ale o fakt że San Francisco składa się z bardzo dużych pagórków o ostrych wzniesieniach).






A oto najbardziej zakręcona ulica świata - Lombard Street.



Po "krzaczkach" widać, że wchodzimy do chińskiej dzielnicy.



Już na wejściu utykamy w sklepie z "cuśkami".




N wpada na pomysł jak zmienić reklamówkę w plecak.



San Francisco to bardzo eklektyczne miasto, gdzie mieszają się różne kultury, narodowości i sposoby życia. A wszystko to podlane mocno luzackim sosem. Bardzo nam się tu podoba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz