Z San Francisco jakoś nam nie po drodze. Po śniadaniu w IHOP (nauczeni doświadczeniem wzięliśmy jedną porcje na trzy osoby co kelner skwitował "Aha you want to have ultra light breakfast!" - dowcipniś...) decydujemy się odwiedzić słynącą z produkcji wina Napa Valley.
Kasyna w Las Vegas uświadomiły nam jak poważnie amerykanie traktują ograniczenia wiekowe dotyczące hazardu i alkoholu. W większości obiektów wstęp jest dozwolony dopiero od 21 roku życia i ten wymóg jest dość rygorystycznie przestrzegany. Nie inaczej jest w Napa Valley - wśród setek winiarni tylko pojedyncze pozwalają dzieciom na wstęp w swoje progi.
Z tego samego powodu odpadają u nas "wine tours" czy "wine train" gdzie wiozą Cie do kilku wybranych winnic. N nie miałaby do części z przewidzianych w programie miejsc wstępu.
W końcu decydujemy się pojechać samochodem do dwóch z kilku polecanych nam w informacji turystycznej winnic.
Win próbować będę ja i mam wybrać te co lepsze. Cóż, jakoś zmierzę się z tym trudnym zadaniem!
W Napa Valley oprócz starych tradycyjnych winnic
można też napotkać spore ilości kiczu (co gorsza, w przeciwieństwie do Las Vegas to kicz nieświadomy swojej kiczowatości - brr...)
W jednej z winnic za namową Pani z informacji turystycznej planujemy zrobić piknik. Kiedy docieramy na miejsce nie widzimy jednak żadnych stołów. Lekko speszeni idziemy zasięgnąć języka, ale nawet nie musimy o nic pytać. Jak tylko obsługa dostrzega bagietkę wystającą z plecaka (w delikatesach ekologicznych udało nam się kupić normalne pieczywo!), zostajemy odesłani do ogrodu, gdzie będziemy mogli przy muzyce na żywo i kieliszku wina zjeść nasz obiad. Podoba mi się tutaj! ☺
Korzystamy z trwającego właśnie w Kalifornii sezonu na truskawki.
Chyba jednak uda nam się dziś dotrzeć do San Francisco.
San Francisco wita nas dość orginalnym widokiem:
P: Co to jest?!
K: (pełna entuzjazmu) Tubylcy 😀 Daleko ten nasz hotel?
P: (zrezygnowany) Tuż za rogiem...
K: (odmachując temu niezbyt ubranemu uśmiechniętemu tubylcowi z wąsem) Aha. Podoba mi się to miasto!
P: ... 😑
Boże, w tym mieście jest komunikacja publiczna i przyjemnie się po nim spaceruje! Co prawda na ulicach tłumy bezdomnych, w wielu miejscach cuchnie moczem a Bangkok to przy tym stolica czystości, ale to wszystko jest nieważne. Na ulicach są ludzie! Do sklepu można iść na piechotę! Wreszcie normalne miasto w stylu europejskich albo azjatyckim! Nie muszę chyba dodawać, że bardzo nam się tu podoba?☺
Wybieramy się na wieczorny spacer na pobliski Union Square i do Chinatown. N od razu dostrzega błyszczący się chodnik, tańczy do kapeli na ulicy i podziwia urban art. Jej też się tu ogromnie podoba.
Napotykamy na swojej drodze Gamestop z pełnowymiarowi kostiumami Lorda Vadera i szturmowców.
I "pętlę" tradycyjnego tramwaju. Mamy nawet szansę zobaczyć zabytkowy tramwaj na żywo!
Okazało się że przez wcześniejszą wizytę w Las Vegas nasza córka nabrała ciekawych przekonań o amerykańskich miastach:
N: Nie wiem czemu nie wybudowali tu ani wulkanów ani wodospadów!
P: Powiedz jeszcze że to skandal...
N: Skandal!
Nie przeszkadza jej to jednak docenić San Francisco:
N: Podoba mi się. Możemy tutaj zostać.
K: A na jak długo?
N: Na zawsze!
P: Jest pewien problem. Babcia Grażynka i babcia Kasia są bardzo daleko. Nie mogłyby się z tobą widywać.
N: ... No tak... (zrezygnowana) Musiałyby baardzo długo lecieć samolotem...
Jeszcze przed snem ostatnie spojrzenie na widok za oknem.
Bez babć, dziadków, rodziny to nawet San Francisco robi się smutniejsze, dlatego między innymi moje dzieci mieszkają w Polsce.
OdpowiedzUsuń